top of page

Poczekalnia bez Końca (666)

Poczekalnia Bez Końca(666) komediodramat w dwóch Aktach z Epilogiem


Osoby: Wojciech, mężczyzna około 60 lat, poeta na emeryturze, niepoprawny optymista i mistrz dygresji, ubrany elegancko, ale niepraktycznie, na przykład marynarka w kratę, szalik w sierpniu. 

           Kasia, kobieta po 50, dyrektor kreatywna, cyniczna, uzależniona od produktywności. Zegarek i telefon to jej jedyni prawdziwi przyjaciele. Ubrana nadzwyczaj nienagannie, sportowy casual. 

            Zbyszek, mężczyzna ok 50, początkowo uosobienie biurokracji, po przemianie nawrócony

           Starsza Pani tajemnicza postać grana przez Aktora grającego Zbyszka

Scena: poczekalnia. Zbyt czyste białe ściany, plastikowe krzesła, na małym stoliku leży tylko jeden staroświecki egzemplarz gazety z 2003 roku. Brakuje jakiegokolwiek życia. Wojciech siedzi spokojnie, patrząc w punkt. Kasia stoi nerwowo chodząc w kółko, co chwilę sprawdzając telefon, który nie ma zasięgu.

             Głos z Wentylacji i Modlitwa Okudżawy Paweł Bernaś


 Akt pierwszy: Czas i wibracje.


 Wprowadzenie chaosu i absurdalnego pytania. Scena pierwsza: czarna dziura biurokracji. Kasia chodzi wzdłuż ściany, minęły 3 minuty absolutnej ciszy. Kasia do siebie, cicho szepcząc w telefon, który trzyma przy uchu: Brak zasięgu, zero. To jest, to jest niemożliwe. W centrum stolicy, w poczekalni niczegoś. Rzuca telefon na stół. Wojciech uśmiecha się łagodnie, nie odwracając.



Wojciech: (Uśmiecha się łagodnie, nie odwracając głowy) Pięć minut i dwanaście sekund.

Kasia: (Przestaje chodzić, gwałtownie odwraca się do Wojciecha, spoglądając na niego podejrzliwie) Słucham? Co pięć minut i dwanaście sekund? Czy pan ma jakiś problem?

Wojciech: (Wzrusza ramionami, nadal nie odwracając wzroku od ściany) Tyle czasu upłynęło w absolutnej, onieśmielającej ciszy. Bez wibracji. Bez pośpiechu. Bez dążenia do czegokolwiek. Czyż to nie jest piękne? Czysta esencja bycia.

Kasia: (Parska, podchodzi do stołu, chwyta telefon i znowu go rzuca) Piękne? Piękne jest to, że jestem spóźniona na trzy spotkania, a ten betonowy bunkier nie ma nawet pieprzonego Wi-Fi! I co to znaczy "bez wibracji"? Ma pan na myśli mój telefon, czy pański... wewnętrzny spokój?

(Wojciech wreszcie powoli odwraca głowę i patrzy na Kasię z dobrodusznym zainteresowaniem.)

Wojciech: O, wibracje są wszędzie, proszę pani. Nawet w ciszy. A co do telefonu... Nie tęskni pani za chwilą, kiedy nie musieliśmy być dostępni? Czasem mam wrażenie, że telefony to takie elektroniczne smycze. A my... no cóż, my jesteśmy bardzo pilnowanymi pieskami.

Kasia: (Otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale tylko je zamyka. Patrzy na niego, jakby był eksponatem w muzeum. Podnosi gazetę z 2003 roku) A to? To jakaś symboliczna tortura? "Wiadomości Kujawsko-Pomorskie"? Co ja mam z tym zrobić, panie... piesku?

Wojciech: (Wstaje powoli, kłania się lekko) Wojciech. A gazeta... To jest artefakt. Zabytek. Proszę zauważyć, proszę pani Kasiu (skąd wie, jak ma na imię?), jak bardzo zmienił się świat, a jak bardzo... nie zmieniło się czekanie. Zawsze to samo. Prawda?

Kasia: (W złości otwiera gazetę na chybił trafił, po czym rzuca ją z powrotem na stół) Nie, nie prawda. Kiedyś się czekało. Teraz się marnuje czas. A marnowanie czasu to grzech śmiertelny w świecie dyrektora kreatywnego. Proszę mi powiedzieć, po co pan tu czeka? I na co? Na Godota?

Wojciech: Czekam? O, nie. Ja tu jestem. Czekanie to stan umysłu. A co do pana Godota... (Mruga porozumiewawczo) ...myślę, że już dawno temu poszedł do przodu. A my zostaliśmy.




Kasia: (Unosi brwi, podchodzi bliżej do Wojciecha, badawczo, jak do dziwnego obiektu) Skąd pan wie, jak mam na imię? Czy my się skądś znamy? Bo, przysięgam, gdybym pana spotkała, zapamiętałabym ten... (Wskazuje na jego szalik) ...sierpniowy element.

Wojciech: (Uśmiecha się szeroko, z lekkim błyskiem w oku) Och, proszę pani Kasiu. Pamiętam dużo. A ludzie... zostawiają po sobie ślady, nawet jeśli wydaje im się, że są tylko wirtualnymi śladami w tych swoich elektronicznych cudeńkach. A co do szalika, proszę mi wierzyć, klimat poczekalni bywa zdradliwy. Wszędzie biało, sterylnie. Prawie jak w szpitalu. Trzeba się jakoś chronić przed tą... (Wskazuje na białe ściany) ...hipotermią duszy.

Kasia: (Mruży oczy, kręci głową, próbując go rozszyfrować) Hipotermia duszy. Dobrze powiedziane. Może powinnam pana zatrudnić do copywritingu. Tylko proszę mi powiedzieć, czy pan jest poważny, czy to jakiś performance artystyczny? Bo jeśli to to drugie, to naprawdę nie mam na to czasu. Potrzebuję konkretów. Co jest celem tej... bezsensownej wizyty?

Wojciech: (Pochyla się lekko, jakby zdradzał jej sekret) Cel, proszę pani, jest dla mas. Dla tych, co ścigają terminy i wibracje. Ja? Ja jestem poszukiwaczem sensu w bezsensie. A tu... (Rozgląda się po poczekalni) ...jest go pod dostatkiem. A pani? Pani nie wygląda na kogoś, kto czeka na zapomnianą pieczątkę.

Kasia: Czekam na kogoś, kto ma mi dać pieczątkę na projekcie wartym pół miliona. Coś, co przeniesie moją firmę na zupełnie inny poziom. (Spogląda na zegarek na ręce, który jest oczywiście bezużyteczny w tym miejscu) Czy pan w ogóle ma pojęcie o biznesie?

Wojciech: O biznesie? O, tak. Przez całe życie sprzedawałem marzenia, a to najtrudniejszy biznes ze wszystkich. Poezja. Wiersz to tylko kilka linijek, proszę pani, ale może kosztować całe życie.

Kasia: (Przewraca oczami, odwraca się, by znowu zacząć chodzić) Poezja. Cudownie. A ja muszę zająć się prozą życia, czyli zarabianiem na czynsz. W tej chwili, jeśli pan wybaczy, muszę znowu spróbować znaleźć ten cholerny zasięg.

Wojciech: (Krzyżuje ręce na piersi, z uśmiechem obserwując jej nerwowy taniec) Niech pani spróbuje pośrodku. Tam, gdzie ponoć jest najgłębsza cisza.




Kasia: (Przestaje chodzić. Patrzy na Wojciecha, powoli, z wyraźnym zdumieniem) Pan jest poetą, prawda?

Wojciech: (Kiwając głową, z zadowoleniem, że została mu zadana ta kwestia) Kiedyś byłem. Teraz jestem raczej emerytowanym obserwatorem. Poezja nie lubi się z etatami. Ale tak. Tak mnie kiedyś nazywali. A pani... (Wpatruje się w nią z namysłem) ...pani jest wierszem. Bardzo szybkim. Napisanym boldem. Bez interpunkcji.

Kasia: (Marszczy brwi, nie jest pewna, czy to komplement, czy obraza) To... jest chyba ten moment, kiedy powinnam powiedzieć "Dziękuję"? Wie pan, ten szybki wiersz musi teraz wymyślić, jak przekonać tego człowieka, na którego czekam, że marnowanie jego czasu to inwestycja. A pana to w ogóle nie przeszkadza to czekanie?

Wojciech: O nie. Czekanie to dla mnie audyt. Sprawdzam, ile jeszcze zostało mi cierpliwości. Ile rzeczy jeszcze jestem w stanie nie zrobić. To jest wspaniałe uczucie, proszę pani Kasiu. Prawdziwa wolność. Kiedy ostatnio czuła się pani wolna?

Kasia: (Śmieje się krótko, gorzko) Ostatnio? Kiedy mój telefon się rozładował i nie miałam ładowarki. Przez pięć minut. Potem wpadłam w panikę, że umarłam dla świata. Pan jest szalony.

Wojciech: (Uśmiecha się) Dziękuję. Szaleństwo to poezja w akcji. A co do telefonu... Niech pani spróbuje bez niego dziesięć minut. Małe wyzwanie.




Kasia: (Przez zaciśnięte zęby, z widocznym gniewem) Widzi pan ten gniew? To jest gniew na nieefektywność! Przecież to się nie dzieje! Jaka to jest poczekalnia? Czemu to nie ma nazwy? Czy to jest poczekalnia do dentysty? Do urzędu? Do czyśćca?!

Wojciech: (Spokojnie, z lekkim uśmiechem, nie przejmując się jej wybuchem) Pytanie o nazwę to pytanie o sens. A czy sens jest nam potrzebny do istnienia? Nie sądzę. A co do miejsca... Można by powiedzieć, że to jest Poczekalnia na To, Co Musi Się Wydarzyć. A to, proszę pani, może być wszystko, od dentysty po... (Wskazuje palcem na sufit) ...wyższe sfery. Mnie się wydaje, że to idealne miejsce dla kogoś, kto szuka ciszy i kogoś, kto jej za wszelką cenę unika.

Kasia: (Opiera dłonie na biodrach, oddycha głęboko, próbując się opanować) Ja nie unikam ciszy! Ja unikam marnowania życia! I co pan ma na myśli przez te "wyższe sfery"? Czy to jakiś żart? Czy pan jest tu kurierem z zaświatów, który mi powie, że mam zmienić swoje życie na "bardziej poetyckie"?

Wojciech: (Zniża głos, staje się na moment poważniejszy, ale wciąż z błyskiem w oku) Nie. Nie jestem kurierem. Jestem po prostu człowiekiem. Ale widzę, że pani tempo... ono panią niszczy, proszę pani Kasiu. To jest jak szybkie jedzenie. Dobre na chwilę, ale potem boli żołądek i... (Wskazuje na jej serce) ...i tu. Może ten brak zasięgu to znak? Może musi pani tu po prostu być?

Kasia: (Podchodzi do krzesła, kopie je lekko) Być? Ja jestem była! Była na czas, była efektywna, była najlepsza. A teraz jestem... utknięta. Z panem. W tym architektonicznym koszmarze z gazetą sprzed dwudziestu lat. (Siada zrezygnowana) A na kogo pan czeka? Na kogoś, kto wreszcie wyda pana zbiór poezji?

Wojciech: (siada naprzeciwko niej, spogląda na nią ciepło) Czekam na... rozwiązanie. A co do mojej poezji, już dawno temu zrozumiałem, że najlepsza poezja dzieje się poza tomikami. Na przykład w dialogu. (Patrzy wymownie na Kasię)




Wojciech: (Kontynuuje, pochyla się lekko) Proszę pani, co jest gorsze? Czekanie, w którym nic się nie dzieje, czy ciągłe bieganie, w którym też nic się nie dzieje, a jedynie gubi się oddech? Bo ja widzę, że pani biega, ale tak naprawdę stoi pani w miejscu. Tyle że robi to pani bardzo szybko.

Kasia: (Patrzy na niego z irytacją, ale w jej oczach pojawia się cień refleksji) Stoję w miejscu? Pieniądze, które zarabiam, to nie jest stanie w miejscu. To jest postęp. To jest zabezpieczenie przyszłości. Pana zabezpieczeniem jest ta marynarka w kratę i filozofia! A ja... ja potrzebuję rezultatów.

Wojciech: Rezultaty... Mój rezultat to spokój. Pani rezultat to... (Wskazuje na jej twarz, która wyraża napięcie) ... napięcie. I, jeśli mogę być szczery, dość blisko do migreny. Proszę mi powiedzieć, a jeśli ten człowiek, na którego pani czeka, nigdy nie przyjdzie? Albo przyjdzie i powie, że... projekt upadł? Co wtedy z tymi wszystkimi wibracjami?

Kasia: (Zaciska dłonie na kolanach, unika jego wzroku) Wtedy... Wtedy znajdę nowy projekt. Większy. Szybszy. A pan... pan po prostu nadal będzie siedział i patrzył na białą ścianę.

Wojciech: (Wzrusza ramionami, łagodnie) I będzie mi z tym dobrze. Bo biała ściana... proszę pani, to jest pusta strona. Może pani na niej napisać, co tylko chce. Może pani z niej zrobić ekran kinowy. Albo... po prostu białą ścianę. To, co pani widzi, zależy tylko od pani.




Kasia: (Wstaje gwałtownie, staje na środku sceny, patrząc na Wojciecha z mieszanką wściekłości i zdumienia) Dobrze, stary chłopcze. Zróbmy tak. Skoro oboje jesteśmy uwięzieni w tej czarnej dziurze biurokracji, może pan mi opowie... Jaki jest największy absurd, z jakim pan się spotkał w ostatnim czasie? Cokolwiek, byle nie było to ględzenie o sensie życia.

Wojciech: (Kiwając z uznaniem głową, jakby przyjął wyzwanie. Uśmiecha się) Absurd? Z przyjemnością. Ostatnio... (Pochyla się lekko, tonem gawędziarza) ...poszedłem do banku. Chciałem zlikwidować stare konto, wie pani, z czasów, gdy pieniądze miały jeszcze zapach. I tam, za ladą, siedział młody człowiek, lat... no, powiedzmy dwadzieścia pięć. Piękny garnitur, idealna fryzura. Poprosił mnie o dowód. Pokazałem. On patrzy na zdjęcie, patrzy na mnie, na zdjęcie, na mnie... i w końcu mówi: "Nie widzę podobieństwa. Zbyt dużo... życia w oczach."

Kasia: (Unosi jedną brew, lekko rozbawiona) Słucham?

Wojciech: Dokładnie tak! Tłumaczę mu, że ten dowód to ma, dajmy na to, dziesięć lat. Że życie zostawia ślady. A on na to, że musi być zgodność ze standardem. Że życie to nie jest standard. I wie pani co? Musiałem wrócić do domu, poszukać starego zdjęcia, na którym... byłem bardziej sztywny. Mniej... obecny. Biurokracja boi się obecności, proszę pani Kasiu. Wymaga, żebyśmy byli swoimi własnymi cieniami z przeszłości.

Kasia: (Kręci głową z niedowierzaniem, ale na jej ustach pojawia się mimowolny, cyniczny uśmiech) To jest... to jest doskonałe. "Zbyt dużo życia w oczach". To mogłoby być moje hasło reklamowe. Więc... co pan zrobił? Usiadł pan i napisał o tym wiersz?

Wojciech: (Macha ręką) A skądże. Napisałem skargę. Na piśmie. Cztery strony. O tym, jak system próbuje dezaktywować duszę obywatela. Oczywiście, nikt tego nie przeczyta. Ale to była moja mała, prywatna forma oporu. A pani? Pani ma jakieś absurdalne historie ze świata korporacji? Bo tam, podejrzewam, absurd jest na etacie.




Kasia: (Unosi brwi, podchodzi bliżej do Wojciecha, ale tym razem z nutą ciekawości, a nie wrogości) Pan żartuje. Cztery strony skargi o nadmiar życia w oczach. Niech mi pan powie, czy pan to naprawdę wysłał?

Wojciech: (Kiwając głową z powagą) Oczywiście. Z załącznikiem: kopią mojego dowodu i moim autoportretem wykonanym w 1995 roku, gdzie wyglądam odpowiednio niewyraźnie. Było to, proszę pani, równie ważne jak napisanie najlepszego wiersza. Bo to był wiersz o... dokumentacji duszy.

Kasia: (Wydaje z siebie krótki, cichy śmiech, który brzmi obco w tej sterylnej ciszy) A więc... Poeta-Biurokrata. Nowy gatunek. Dobra. Mam coś dla pana. (Siada z powrotem na krześle, z pewną rezygnacją) Ostatnio. Musiałam wypełnić ankietę satysfakcji klienta po tym, jak kupiłam... wodę butelkowaną.

Wojciech: (Pochyla się zainteresowany) Wodę?

Kasia: Tak. Wodę. I tam było pytanie. Pytanie numer dwanaście: "W jakim stopniu zakupiona woda butelkowana wzbogaciła Pańskie życie emocjonalne?".

Wojciech: (Pauza. Następnie parska głośnym śmiechem, uderzając dłonią w kolano) O! To jest! To jest genialne! "Wzbogaciła życie emocjonalne"! I co pani odpowiedziała? Że łzy radości kapały pani do bidonu?

Kasia: (Śmieje się razem z nim, śmiechem prawdziwym i nieskrępowanym) Odpowiedziałam, że wzbogaciła je w stopniu... zerowym. A potem, że mój poziom emocjonalnego suchości pozostał niezmienny. Ale najgorsze było to, że musiałam na to poświęcić dwie minuty. Dwie minuty mojego życia na emocjonalny bilans wody mineralnej! Czy to nie jest kwintesencja współczesnego absurdu?

Wojciech: (Otarł łzę śmiechu) Proszę pani, to jest Arcyabsurd. To jest poezja naszych czasów. Woda butelkowana jako katalizator emocji! Może w tej poczekalni wcale nie czekamy na ludzi, tylko na... ankietę satysfakcji z samego bycia?

Kasia: (Patrzy na niego, jej uśmiech powoli gaśnie, zastąpiony zamyśleniem) Aż mi ciśnienie spadło. Dziękuję. To była całkiem... odświeżająca dygresja. A może my czekamy na Pana Godota?






Wojciech: (Uśmiecha się lekko, słysząc to znane nawiązanie) Na Godota? Byłaby to klasyczna poczekalnia, proszę pani Kasiu. Ale proszę zauważyć, że tu jest inaczej. Tu jest zbyt czysto. Zbyt biało. Godot czekałby w brudniejszym, bardziej ludzkim miejscu, gdzie kurz historii osadził się na krzesłach. Tu jest... zbyt odflegmione od rzeczywistości.

Kasia: (Rozgląda się po sterylnej poczekalni, zamyślona) Czyli... za mało egzystencjalnego błota. Ma pan rację. A jeśli... (Pochyla się, tonem cichej spiskowczyni) ...jeśli ten Godot to jest po prostu ten facet, na którego czekam z pieczątką? Może on jest naszym współczesnym symbolem czegoś, co nigdy nie nadejdzie? Moją, firmową, korporacyjną wersją Godota?

Wojciech: (Kiwając głową z namysłem) O, to jest intrygujące. "Godot z pieczątką". Mógłbym o tym napisać epoemę. To by była tragedia biurokratyczna w pięciu aktach. Ale Godot to nadzieja, proszę pani. Nawet jeśli płonna, to jednak nadzieja. A pani czeka na konieczność. Na kontrakt. Na pieniądze. To jest brutalnie przyziemne, jak na mit.

Kasia: (Wzdycha, wstając i znowu sięgając po telefon, który oczywiście nie ma zasięgu) Właśnie. Brutalnie przyziemne. Ja bym wolała, żeby to był Godot. Wtedy przynajmniej mogłabym się poddać i filozofować razem z panem. A tak, muszę się martwić, czy dziś mnie zwolnią, czy jutro.

Wojciech: A to? To jest dużo gorsze niż Godot. Bo Godot daje temat do rozmów. A strach przed zwolnieniem daje tylko... (Wzrusza ramionami) ... nerwowy taniec po poczekalni. Niech pani usiądzie. I posłucha.






Kasia: (Siada, ale nadal trzyma telefon w dłoni, chociaż opiera się o kolana. Jej postawa jest pełna napięcia. W głosie słychać sarkazm) Baśni? Dobrze, niech pan opowie mi baśń, Panie Poeto. Byle była krótka i miała moralny morał biznesowy.

Wojciech: (Uśmiecha się łagodnie, spogląda na sufit, jakby tam widział obrazy) Nie będzie morału biznesowego. Będzie morał o czekaniu. (Zaczyna mówić, cicho i miarowo, prawie jak szept) Był sobie kiedyś Król, który miał wszystko. Złoto, zamki, armię... Ale Król nie miał cierpliwości. Wszystko musiało być natychmiast. Kiedy poszedł do mędrca, zapytał: "Jak mogę mieć natychmiast... więcej czasu?".

Kasia: (Przerywa, mimowolnie wciągnięta w opowieść) I co powiedział mędrzec?

Wojciech: Mędrzec usiadł na kamieniu i powiedział: "Królu, jutro rano przyjdź tu i usiądź na tym kamieniu. I czekaj. Czekaj na moment, w którym ptak zza gór przyniesie ci... Pióro Spokoju." Król oburzył się: "Czekać? Ja jestem Król! Ja mogę wysłać po to pióro armię!" Mędrzec tylko uśmiechnął się: "Możesz wysłać. Ale wtedy pióro nie będzie Piórem Spokoju. Będzie tylko zwykłym piórem."

Kasia: (Marszczy brwi) I?

Wojciech: Król, oczywiście, wysłał armię. Przynieśli mu tysiące piór. Król wziął je do ręki, a one były szorstkie, zwykłe. I Król był jeszcze bardziej niespokojny. Aż w końcu... po roku, wyczerpany tym całym pośpiechem, przyszedł do mędrca, usiadł na kamieniu i po prostu... czekał.

Kasia: (Cicho) I co? Ptak przyniósł pióro?

Wojciech: Nie. Nie musiał. Król zrozumiał, że Pióro Spokoju to nie jest rzecz, którą można dostać albo kupić. To jest stan, w którym przestajesz żądać od siebie i od świata, by był szybszy. I wie pani co? Wtedy Król po raz pierwszy od lat usłyszał, jak śpiewa ptak. I to był jego Spokój.

Kasia: (Milczy przez dłuższą chwilę. W końcu patrzy na Wojciecha, a jej cynizm jest niemal niewidoczny) Czyli mam przestać żądać zasięgu w telefonie, żeby... usłyszeć śpiew ptaka. W poczekalni bez okien.

Wojciech: (Uśmiecha się, zadowolony z jej interpretacji) Bardzo blisko, proszę pani Kasiu. Bardzo blisko.




Kasia: (Wstaje z krzesła, tym razem jej ruchy są wolniejsze, mniej nerwowe. Podchodzi do stolika, bierze do ręki gazetę z 2003 roku i patrzy na nią. W jej głosie słychać prawdziwe zmęczenie) Dobrze. Rozumiem. Mój "Piór Spokoju" polega na tym, że mam zaakceptować tę... dziurę czasową. Tylko że ja... ja nie umiem nie myśleć o tym, co tracę. Każda minuta to potencjalnie stracony e-mail, stracony telefon, stracona szansa.

Wojciech: (Wstaje i podchodzi do niej. Jest blisko, ale nie narusza jej przestrzeni) A jeśli te "stracone" rzeczy... to nie są wcale straty? Może to jest odzyskiwanie siebie? Proszę mi powiedzieć, pani Kasiu, co jest napisane na okładce tej gazety? Co jest tym wielkim, palącym tematem z 2003 roku?

Kasia: (Wpatruje się w gazetę, czytając z lekkim trudem) "Spadek cen mieszkań uderza w młodych inwestorów. Czy grozi nam kryzys?" (Parska pod nosem) Absurd. To samo można by napisać dzisiaj. Mimo upływu dwudziestu lat.

Wojciech: (Uśmiecha się) Widzi pani? Świat pędzi, ale tak naprawdę... stoi w miejscu, zmieniając tylko dekoracje. A pani? Pani jest tu i teraz. W tym miejscu, które wymusza na pani pauzę. Niech pani ją przyjmie. Niech pani popatrzy na tę białą ścianę... i pomyśli, co pani na niej chce zobaczyć.

Kasia: (Opuszcza gazetę, patrzy na ścianę, a jej wzrok jest daleki, jakby coś w niej pękło) Chcę zobaczyć... Może... Właściwie, to nie wiem. Chyba... Chcę, żeby ktoś mi powiedział, że jest dobrze. Że to, co robię, ma sens. Że ten pośpiech... że nie jest na darmo.

Wojciech: (Kładzie dłoń delikatnie na jej ramieniu, z ojcowską czułością) Ma sens. Bo pani jest. A pani istnienie ma sens. Nawet w poczekalni bez końca. A teraz... (Cofa rękę, uśmiecha się szerzej) ...Może pan mi przeczyta, co jest napisane drobnym drukiem na dole tej gazety? Czasem największe skarby są na marginesach.




Kasia: (Przewraca gazetę na ostatnią stronę, czyta drobnym drukiem, a na jej twarzy pojawia się ironiczny grymas) To jest piękne. Proszę posłuchać: "Z dniem jutrzejszym nasza Redakcja przechodzi całkowicie na format cyfrowy. To jest... ostatnie wydanie papierowe. Przechodzimy na wersję elektroniczną."

Wojciech: (Wybucha cichym, filozoficznym śmiechem) Doskonałe! Proszę pani, siedzi pani w Poczekalni Bez Końca, trzymając w ręku koniec pewnej epoki! To jest metafora na najwyższym poziomie! Poczekalnia, która jest zawieszona między papierowym wczoraj a cyfrowym jutrem! A pani jest dyrektorem kreatywnym! To jest Poezja Danych, proszę pani!

Kasia: (Odkłada gazetę na stolik. Teraz patrzy na Wojciecha z rozbawieniem i rezygnacją jednocześnie. Jest dużo spokojniejsza) Ma pan rację. Muszę przyznać. To jest... to jest zabawne. To jest ten wers, którego szukałam. (Wzdycha) Dobrze, Panie Wojciechu. Powiedzmy, że usłyszałam śpiew ptaka. Co teraz? Co robi Król, który odnalazł Spokój w poczekalni?

Wojciech: (Wzrusza ramionami, siada spokojnie na swoim krześle, znowu patrząc w punkt na ścianie) Król, proszę pani, po prostu jest. Czeka. Ale nie na to, co ma przyjść. Czeka, aż... (Pauza) ... aż się skończy ta sztuka. A pani... pani, być może, powinna w końcu wyłączyć ten telefon i po prostu na mnie popatrzeć. Bo ja nie jestem Godotem. Jestem po prostu tu.

Kasia: (Siada naprzeciwko niego. Wyłącza telefon i odkłada go na stół. Po raz pierwszy w scenie jej dłoń jest pusta i spokojna. Patrzy na niego.)

Kasia: Dobrze, Panie Wojciechu. Patrzę. Co pan widzi?

Wojciech: (Uśmiecha się lekko) Widzę... Dwie minuty i dwadzieścia sekund ciszy. Doskonałej.

Kasia: (Patrzy na niego i też się uśmiecha. Dźwięk pukania do drzwi poczekalni, nagły i stanowczy, przerywa ciszę. Oboje podrywają głowy.)


KONIEC AKTU PIERWSZEGO


 Teraz nastąpi konfrontacja z rzeczywistością. Zatem:: 


                                      

 Akt Drugi czyli Interwencja inspicjenta Zbyszka


(Pukanie do drzwi poczekalni, nagłe i stanowcze, przerywa ciszę. Oboje podrywają głowy. Cisza zostaje dramatycznie przerwana. Drzwi otwierają się gwałtownie i staje w nich Zbyszek, inspicjent. Mężczyzna około 50 lat, w kamizelce z mnóstwem kieszeni, z wiecznie zaniepokojoną miną. Trzyma w ręku plik kartek i radiotelefon.)

Zbyszek: (Głośno, prawie krzycząc do radiotelefonu, po czym przełącza na tryb głośnomówiący i mówi do pomieszczenia) Halo? Pacjenci? Klienci? Ludzie? Kto tu jest? Godzina ósma! Trzeba się wreszcie ruszyć!

(Kasia i Wojciech patrzą na niego zdumieni, jak na zjawę z innego wymiaru.)

Kasia: (Wstaje gwałtownie, w jej głosie znowu pojawia się natarczywa energia) Wreszcie! Dzień dobry! Czekam od... (Spogląda na wyłączony telefon, znowu czując frustrację) ...od bardzo dawna! Gdzie my jesteśmy? Do kogo się wchodzi? Czy to jest ten budynek, w którym podpisuje się umowę na...

Zbyszek: (Machnięciem ręki przerywa Kasi, nie patrząc na nią. Wpatruje się w kartkę) Cisza, proszę pani! Nie ma czasu na dygresje! Ja muszę wiedzieć! Wojciech Bilip, klient numer 45A? Jest?

Wojciech: (Wstaje powoli, z lekkim uśmiechem i spokojem kontrastującym z chaosem Zbyszka) Owszem. Wojciech Billip. Obecny. Czy to oznacza, że doczekałem się rozwiązania?

Zbyszek: (Spogląda na niego mechanicznie, po czym znowu w kartkę) Rozwiązania? Nie wiem. Ma pan tu czekać. Do odwołania. Czekanie to podstawa. Ale proszę, nie rozmawiać z innymi oczekującymi! To dezorganizuje procedurę! (Patrzy na Kasię) Pani to też dotyczy! Cisza!

Kasia: (Oburzona) Przepraszam, ale jak to "nie rozmawiać"? Po co w takim razie są te krzesła i... ten stół? Do kontemplacji gazety z 2003 roku?!

Zbyszek: (Wydaje z siebie mechaniczny odgłos, jakby to był argument) Procedura! Czekanie ma być indywidualne! (Znowu mówi do radiotelefonu) Znalazłem klienta 45A! Czeka! Czekanie w toku! (Odwraca się do Kasi) A pani kim jest? Kasia Kowalska? Klient 11Z?

Kasia: Tak, Kasia, ale...

Zbyszek: (Znowu jej przerywa) Ma pani tu siedzieć i nie produkować! Czekać na wezwanie! (Patrzy na jej telefon) A to... (Wskazuje na telefon na stole) ...ma być wyłączone! Dezaktywacja! To pogarsza jakość czekania! (Wojciech uśmiecha się do Kasi)

Wojciech: (Cicho do Kasi) Widzi pani, mieliśmy... Audyt!




Kasia: (W złości i na skutek nagłego impulsu podnosi telefon ze stołu i z furią wali nim o blat. Telefon rozbija się z głośnym trzaskiem i pęknięciem ekranu. Nastaje cisza.)

Kasia: (Patrzy na rozbity telefon, potem na Zbyszka, jej głos jest opanowany, ale pełen gniewu) Czy teraz jest już wystarczająco indywidualnie i zdezatywowana? Czy teraz mogę czekać w spokoju, bez wibracji?!

Zbyszek: (Patrzy na rozbity telefon z szeroko otwartymi oczami. W jego systematycznym świecie to jest niepojęty, proceduralny błąd. Przestaje na chwilę mówić do radiotelefonu. Zapisuje coś gorączkowo na kartce) To... To jest... Naruszenie regulaminu poczekalni! Niszczenie mienia prywatnego w strefie oczekiwania! Zapiszę to! (Mówi do radiotelefonu, drżącym głosem) Centrala! Mamy... Mamy incydent dezaktywacji. Przez uderzenie! Procedura B3!

Wojciech: (Uśmiecha się szeroko. Bije Kasi powolne, niemal niesłyszalne brawo dłońmi) Brawo, proszę pani Kasiu. Brawo. To była piękna reakcja. Akt czystej poezji.

Kasia: (Patrzy na Wojciecha, jej oddech wciąż jest płytki, ale w jej oczach błyszczy szaleństwo) To był Akt Drugi: Początek Spokoju. Proszę, Panie Wojciechu. Teraz jest mi lżej.

Zbyszek: (Całkowicie zdezorientowany, chowa radiotelefon, patrzy na nich jak na wariatów. Wreszcie bełkocze, wskazując na drzwi) Klient 45A! Wojciech Bilip! Proszę za mną! Pańska... Pańska kolej!

Wojciech: (Spokojnie wstaje, poprawia swoją marynarkę w kratę) Ach, wreszcie. W końcu doczekaliśmy się akcji. (Patrzy na Kasię) Było mi bardzo miło, pani Kasiu. Mam nadzieję, że pani Godot z pieczątką nie każe pani długo czekać. Proszę pamiętać o Piórze Spokoju.

Kasia: (Kiwając głową, patrzy na rozbity telefon, ale bez żalu) Będę pamiętać. I o dezaktywacji. Powodzenia.

(Wojciech wychodzi za Zbyszkiem, znikając za drzwiami. Zbyszek zamyka za sobą drzwi z cichym, proceduralnym kliknięciem. Kasia zostaje sama. Siedzi przez chwilę w ciszy, patrząc na rozbity telefon. Następnie powoli bierze do ręki starą gazetę z 2003 roku.)

Kasia: (Szeptem, do siebie) "Ostatnie wydanie papierowe..."




Kasia: (Siedzi sama w ciszy. Jej ruchy są teraz zadziwiająco powolne. Przesuwa palcem po zżółkłym papierze gazety. Nie szuka konkretnego artykułu, po prostu dotyka czcionki, nagłówków o spadku cen i problemach inwestorów sprzed dwóch dekad. W jej oczach nie ma już paniki, jest tylko dziwny, niemal melancholijny spokój.)

Kasia: (Cicho, do siebie) Ostatnie wydanie... Zanim wszystko stało się natychmiastowe. (Uśmiecha się lekko, gorzko) Zanim woda mineralna zyskała życie emocjonalne.

(Spogląda na rozbity telefon. Gwałtowny gest dezaktywacji teraz wydaje się jej zupełnie naturalny. Błyskawiczna rezygnacja z kontroli.)

Kasia: (Mówi do telefonu, jakby to był stary, zdradliwy przyjaciel) Skończyłeś z produkowaniem chaosu. Dobrze.

(Znowu patrzy na gazetę. Tym razem koncentruje się na jakimś drobnym ogłoszeniu w rogu. Czyta je, cicho recytując.)

Kasia: "Sprzedam. Działka budowlana z widokiem na... stary sad jabłoniowy. Cena: okazyjna. Telefon nie działa. Proszę o kontakt listowny. Na adres w Głuchołazach..."

(Parska cichym, zdumionym śmiechem.)

Kasia: Listownie... Głuchołazy... 2003. To jest... to jest tak daleko od mojego życia, jak to tylko możliwe. (Przytula gazetę do piersi, zamyka oczy na moment. Bierze głęboki, spokojny oddech. Cisza jest pełna, ale już nie onieśmielająca.)

(Nagle, po dłuższej chwili, słyszy cichy, ledwo słyszalny dźwięk dochodzący z małego, niepozornego otworu wentylacyjnego na suficie. Jest to... ledwo słyszalne, ciche, jednostajne piszczenie. Kasia podnosi głowę, słucha uważnie. To jest dźwięk, którego nie usłyszałaby, gdyby jej umysł wciąż był zalany wibracjami telefonu.)

Kasia: (Szeptem, zdziwiona) Co to... (Wstaje powoli, by być bliżej dźwięku.)

(Dźwięk cichego piszczenia powtarza się, jest to rytmiczny, niepokojący dźwięk, który przypomina zepsuty... alarm albo stary, umierający sprzęt elektroniczny.


Kasia: (Wstaje powoli, by być bliżej dźwięku. Wchodzi na krzesło, aby spojrzeć na otwór wentylacyjny. Marszczy brwi, próbując zidentyfikować to monotonne, ciche piszczenie. W jej oczach nie ma już gniewu, jest czysta ciekawość, jak u dziecka, które odkrywa świat.)

Kasia: (Szeptem, do siebie) To nie jest alarm... to brzmi jak... (Schodzi z krzesła. Rozgląda się po sterylnej poczekalni, szukając źródła, w miejscu, które powinno być głuche.)

(Dźwięk powtarza się – pisk, pisk, pisk – i Kasia nagle orientuje się, że ma to jakiś dziwny, mechaniczny rytm.)

Kasia: (Uśmiecha się, jakby odkryła sekret) Stare, rosyjskie radio na baterie. Zapomniane. Ukryte.

(Podchodzi do stolika, gdzie leży jej rozbity telefon i stara gazeta. Bierze gazetę i bez zastanowienia, zwija ją w rulon.)

Kasia: (Głośniej, z nową energią, tym razem nie nerwową, ale zabawną) Panie Wojciechu, pan miał rację! Na marginesach są skarby!

(Podchodzi do ściany, a rulon z gazety służy jej jako coś w rodzaju trąbki słuchowej. Przykłada jeden koniec do ucha, drugi do ściany w miejscu, gdzie dźwięk jest najgłośniejszy. Słyszy wyraźniej. Radio wydaje z siebie nie tylko pisk, ale też cichy, zniekształcony szum i ledwo słyszalne, dalekie głosy, jakby ktoś mówił przez bardzo grubą warstwę betonu.)

Kasia: (Krzywi się, próbując rozszyfrować słowa) Coś tam... coś tam mówi... O czymś... ważnym... (Zaczyna się śmiać, pełnym, radosnym śmiechem. Ten sterylny, absurdalny pokój właśnie zyskał swój własny, szalony, analogowy głos.)

Kasia: (Odsuwa się od ściany, trzymając rulon gazety. Patrzy na drzwi, przez które wyszedł Wojciech.) Pewnie pan o tym wiedział, Panie Poeto. I kazał mi czekać, aż sama to znajdę.

(Nagle, pukanie do drzwi. Nie jest to gwałtowne pukanie Zbyszka, tylko ciche, nieśmiałe stuk-stuk.)

Kasia: (Z uśmiechem) Proszę.

(Drzwi otwierają się powoli. Wchodzi drobna, starsza Pani, około 70 lat, z wielką, ale pustą torbą na zakupy. Rozgląda się niepewnie.)

Pani: Przepraszam... Czy to jest... toaleta? Bo ja czekam już od dwudziestu minut w innym miejscu, a tu... tu jest takie czyste.

Kasia: (Uśmiecha się, wskazując na drzwi po drugiej stronie sali, których wcześniej nikt nie zauważył) O, toaleta jest tam. Ale powiem pani w sekrecie: to jest Poczekalnia Bez Końca.

Pani: (Wzdycha z ulgą) Ach, to dobrze. Bo już myślałam, że to jest toaleta, która nie działa. (Macha ręką w stronę drzwi, do których zmierza) A to na szczęście tylko poczekalnia.




Kasia: (Patrzy na znikającą w drzwiach toalety starszą Panią. Jest rozbawiona i uspokojona jednocześnie. W jej ręku wciąż spoczywa rulon z gazety.)

(W tym momencie, drzwi główne, przez które wyszedł, otwierają się cicho. Wchodzi Wojciech. Jest w takim samym, spokojnym nastroju, jak wcześniej, ale z nieznaczną, ledwo zauważalną iskrą w oku.)

Wojciech: (Wpatruje się w Kasię, w jej rękę trzymającą gazetę) Pióro Spokoju. Znalazła pani.

Kasia: (Uśmiecha się szeroko, wstaje, a jej ruchy są pełne nowej, niespodziewanej lekkości) Proszę pana, znalazłam ostatnie wydanie papierowe i rosyjskie radio na baterie. A pan? Skoro pan wrócił, to znaczy, że Godot z pieczątką...

Wojciech: (Kiwając głową, spokojnie podchodzi do swojego krzesła) Godot z pieczątką... podpisał. Dostałem rozwiązanie.

Kasia: (Ciekawa) I? Co się stało? Proszę mi powiedzieć! Czy to była jakaś wielka, dramatyczna scena?

Wojciech: (Siada, z zadowoleniem, ale bez emocji) Nie. To było... pięć minut. Pięć minut i dwanaście sekund. (Patrzy wymownie na Kasię, nawiązując do swojej pierwszej kwestii). Urzędniczka wzięła papiery. Otworzyła szufladę. Wyjęła pieczątkę. Odbijała ją siedem razy. A potem podniosła wzrok i powiedziała: "Gotowe. Miłego dnia."

Kasia: (Otwiera usta ze zdumienia, a potem zaczyna się śmiać) Siedem razy? Zero dramatu? Zero pytań o sens życia?

Wojciech: Zero. Zero dramatu. Zero sensu. Po prostu procedura. I wtedy zrozumiałem. Czekanie, proszę pani Kasiu, było ważniejsze niż samo rozwiązanie. Bo czekanie zmusiło mnie, żeby na panią popatrzeć.

Kasia: (Patrzy na niego. Uśmiecha się. Odkłada rulon z gazety na stół, a jej wzrok pada na rozbity telefon. Wzrusza ramionami.) A mnie zmusiło, żeby na niego nie patrzeć. A teraz... (Wskazuje na gazę) ...mam tu telefon do kogoś z Głuchołaz. Ciekawe, czy stary sad jabłoniowy jest na sprzedaż.

Wojciech: (Wstaje, kłania się lekko) Bardzo możliwe. Świat jest pełen dygresji. Proszę pani Kasiu, mam nadzieję, że teraz... (Wskazuje na jej twarz) ...ma pani już wystarczająco dużo życia w oczach. Do widzenia.

Kasia: Do widzenia, Panie Poeto. (Patrzy, jak Wojciech wychodzi, tym razem w ogóle nie patrząc na drzwi. Kasia zostaje sama. Sięga po gazetę i zaczyna czytać ogłoszenie z uśmiechem.)

(KASIA: (Szeptem, do siebie) "Proszę o kontakt listowny..."

(SCENA POWOLI CIEMNIEJE. Słychać tylko cichy, jednostajny pisk starego, rosyjskiego radia na baterie.)FADE OUT

ZAKOŃCZENIE: ZBYSZEK I PIECZĘĆ PROCEDURY

(Scena: Poczekalnia. Po rozjaśnieniu. Kilka minut po wyjściu Wojciecha. Kasia siedzi, spokojna, z gazetą w dłoni, uśmiechając się do ogłoszenia z Głuchołaz. Wciąż słychać cichy pisk rosyjskiego radia. Drzwi otwierają się gwałtownie – wchodzi Zbyszek. Jest jeszcze bardziej zdenerwowany.)

Zbyszek: (Głośno, prawie do siebie, machając plikiem kartek) Nieprawdopodobne! Dezorganizacja! Klient 45A... wyszedł! Przed zakończeniem fazy... kontemplacji! Muszę to zapisać!

Kasia: (Spokojnie odkłada gazetę) Panie Zbyszku. Klient 45A, Pan Wojciech, dostał swoją pieczątkę. Miał rozwiązanie.

Zbyszek: (Patrzy na nią z furią, jakby mówiła w obcym języku) Pieczątkę? Jaką pieczątkę? Klient 45A jest na liście oczekujących na... potwierdzenie braku potrzeby dalszego oczekiwania! To jest procedura C-7! Żadnej pieczątki! Kto panu to powiedział?!

Kasia: Sam powiedział. Że to był finał. Że otrzymał rozwiązanie.

Zbyszek: (Śmieje się gorzko, proceduralnym śmiechem) Finał! Rozwiązanie! Ci klienci, to wiecznie im się wydaje, że znają procedury lepiej niż ja! Ja jestem Inspicjentem Procedur! I informuję panią, że pan Bilip ma wrócić i czekać! Musimy mu doręczyć formularz P-14: "Podpis klienta na protokole niezgodności oczekiwań z rzeczywistością biurokratyczną"!

Kasia: (Wstaje, w jej głosie znowu pojawia się ogień, ale tym razem kontrolowany, logiczny) Czekaj, czekaj. Czyli pan, Panie Zbyszku, jest tutaj od tego, żeby kontrolować czekanie? Żeby pilnować, żeby nikt nie znalazł zbyt szybko swojego rozwiązania?

Zbyszek: (Dumnie, prostując się) Nie. Ja jestem od utrzymywania stanu oczekiwania! Dopóki nie nastąpi wezwanie, musi trwać stan oczekiwania! Pani naruszyła ten stan poprzez... (Wskazuje na rozbity telefon) ...przez ten incydent dezaktywacji! A on... On naruszył to, wychodząc! Jesteśmy w Poczekalni! Nie w pokoju realizacji!

Kasia: (Podchodzi do niego, badawczo) Panie Zbyszku. Nie ma tu nazwy urzędu. Nie ma numeru pokoju. Ta poczekalnia nie ma sensu! Czy to pan jest tym... systemem? Tym niewidzialnym Godotem, który pilnuje, żebyśmy tu siedzieli i marnowali życie?

Zbyszek: (Nerwowo poprawia kamizelkę, denerwuje się, że została mu zadana ta kwestia) Nie! Ja... Ja jestem tylko narzędziem! Wykonawcą! Ale... (Pochyla się, jakby zdradzał sekret) ...tak, ten stan oczekiwania... on jest kluczowy. Jeśli wszyscy dostaną swoje pieczątki i pójdą, to co ja będę robił? Stracę pracę!

Kasia: (Patrzy na niego z przerażeniem i zrozumieniem) Czyli... Pan potrzebuje naszego czekania! Pan jest Poczekalnią! Pan jest koniecznością absurdu!

Zbyszek: (Prawie szlocha, pot spływa mu po czole) Tak! Ja muszę, muszę utrzymać stan... nierozwiązania! A pan Billip... On poszedł, zanim podpisał, że dalej czeka! Naruszył mi procedurę! (Wyciąga telefon, próbuje się dodzwonić.) Wojciech Billip, wracaj!

(Nagle z głośnika wentylacyjnego, z rosyjskiego radia, zamiast pisków, słychać głośny, zniekształcony, ale wyraźny sygnał, a potem głos, jakby z innej epoki.)

Głos z Radia:(Paweł Bernaś) (Głęboki, niski głos) Zbyszku. Przestań. Godot nie wróci. Poczekalnia jest pusta.

(Zbyszek zamiera, upuszczając radiotelefon na ziemię. Patrzy na wentylację z przerażeniem.)

Kasia: (Uśmiecha się triumfalnie, wskazując na radio) To jest mój przyjaciel. Mój Audytor. Z 2003 roku

Zbyszek: (Zastyga. Patrzy na wentylację, potem na Kasię. Upuszczony radiotelefon wydaje z siebie cichy, proceduralny pisk. Zbyszek ma minę człowieka, któremu właśnie zawalił się cały jego system wartości. Jego dumna postawa pęka.)

Zbyszek: (Szeptem, do siebie, z niedowierzaniem) Pusta? Ale... ale procedury... Kto będzie... kto będzie kontrolował stan?

Kasia: (Podchodzi do niego, jej głos jest spokojny, ale stanowczy) Panie Zbyszku, ten stan jest panu niepotrzebny. Ten system... (Wskazuje na wentylację) ...on się panu właśnie dezatywował. Tak jak mój telefon.

Zbyszek: (Gwałtownie chwyta się za głowę, kręci nią) Nie! Ja muszę! Mam listę! Muszę mieć kogoś! Kogoś, kto czeka! (Patrzy błagalnie na Kasię) Pani! Pani musi czekać! Klient 11Z! Jeszcze pani nie dostała... potwierdzenia!

Kasia: (Uśmiecha się, z ciepłem i litością) Nie potrzebuję potwierdzenia. Pan Wojciech nauczył mnie, że ten pokój jest pusty. I że w pustym pokoju... możemy robić, co chcemy. Na przykład... (Podnosi rulon z gazety, podaje mu) ...możemy czytać ogłoszenia o starych sadach jabłoniowych.

Zbyszek: (Patrzy na gazetę, jak na egzemplarz jakiejś nielegalnej, anarchistycznej literatury. Waha się, jego dłoń drży. W końcu, niepewnie, bierze gazetę. Czyta nagłówek z 2003 roku, potem spogląda na mały druczek na dole.) Ostatnie wydanie papierowe...

Kasia: Właśnie. Proszę pana. Już wszystko jest "ostatnie". I co pan teraz z tym zrobi?

Zbyszek: (Odkłada gazetę na stół, patrzy na Kasię. Jego mechaniczność ustępuje zmęczeniu. Jego postawa się garbi. W końcu, z ulgą, która jest niemal fizyczna) Ja... ja muszę... iść na obiad. Muszę iść na obiad i zapisać, że... (Szuka proceduralnego zwrotu) ...że faza oczekiwania została zakończona z powodu wewnętrznej rezygnacji Procedury z dalszego działania! (Mówi to z ulgą, która brzmi jak modlitwa.)

Kasia: (Kiwając głową z uznaniem) To jest doskonałe. Wiersz o rezygnacji. Miłego obiadu, Panie Zbyszku.

Zbyszek: (Wyciera czoło, zbiera radiotelefon i plik kartek, ale robi to bez dawnej gorliwości. Przed drzwiami zatrzymuje się, odwraca się do Kasi, i po raz pierwszy, mówi do niej jak człowiek, a nie inspicjent) Pani... proszę pani. Czy... czy ten sad jabłoniowy... jest duży?

Kasia: (Uśmiecha się) Myślę, że tak. W Głuchołazach.

Zbyszek: (Wzdycha. Kiwa głową) Powodzenia. (Wychodzi, zamykając drzwi cicho, a nie proceduralnym kliknięciem.)

(Kasia zostaje sama. Siada, patrzy na swoje puste dłonie, potem na zgaszony telefon. Piszczenie rosyjskiego radia na baterie z wentylacji staje się głośniejsze i przechodzi w ledwo słyszalną melodię. Kasia zamyka oczy, słucha melodii.)



MOLITWA BUŁAT OKUDZAWA w oryginale ( wykonanie Paweł Bernaś)

EPILOG: ZAWSZE JEST CZAS NA DYGRESJĘ

(Scena: Poczekalnia. Jest pusta. Kasia siedzi, ma otwarte oczy. Słychać tylko melodię Modlitwa w wykonaniu Pawła Bernasia. Jest spokojna. Podchodzi do stolika, bierze swój rozbity telefon i... wyrzuca go do kosza na śmieci. Jest to cichy, ale stanowczy gest. Następnie bierze gazetę i zaczyna czytać ogłoszenie o sadzie jabłoniowym.)

(Nagle drzwi otwierają się. Wchodzi Zbyszek. Nie ma już kamizelki, ma na sobie koszulę. Jest spokojniejszy, a na szyi... ma szalik w kratę, podobny do szalika Wojciecha. Trzyma w ręku... małą, skromną doniczkę z jakimś kiełkującym zielskiem.)

Zbyszek: (Cicho, niemal nieśmiało) Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam w... (Wzrusza ramionami) ...w kontemplacji.

Kasia: (Patrzy na niego, a na jej twarzy pojawia się zaskoczony, ale ciepły uśmiech) Panie Zbyszku? Zmienił pan wibracje. I ubranie.

Zbyszek: (Gładzi dłonią szalik) Zmieniłem procedury. Ten... ten stan oczekiwania... on jest zbyt zimny. Kupiłem sobie coś na... (Wskazuje na pierś) ...hipotermię duszy. A to... (Pokazuje doniczkę) ...to jest sadzonka braku pośpiechu.

Kasia: Pięknie. Zatem, jest jakiś proceduralny powód pańskiej wizyty? Czy przyszła procedura P-15: "Wymiana poglądów z Klientem, który zniszczył telefon"?

Zbyszek: (Uśmiecha się nieśmiało) Nie. Przyszła... procedura K-1. Konsekwencje. (Odwraca się do drzwi) Pan Wojciech! Klient 45A! Proszę!

(Wchodzi Wojciech. Jest w takim samym ubraniu, ale wygląda na zaniepokojonego. Trzyma w ręku... czerwoną, oficjalną kopertę.)

Wojciech: O! Pani Kasia! Właśnie! (Podchodzi do niej z zakłopotaniem) Ja... Dzień dobry. Przepraszam, ale muszę wrócić do stanu oczekiwania.

Kasia: (Unosi brwi) Godot z pieczątką się pomylił? Nie wierzę.

Wojciech: Pomylił się. Patrz pani. (Pokazuje kopertę) Dostałem Zawiadomienie o Błędzie Proceduralnym. Pieczątka została podbita sześć razy, a nie siedem, jak wymaga Regulamin Oczekiwania na Rozwiązanie. Muszę czekać na to, aż urzędniczka podbije pieczątkę po raz siódmy.

Kasia: (Śmieje się głośno) Sześć! To jest to! Panie Zbyszku, Pan Wojciech naruszył procedurę, wychodząc z sześcioma pieczątkami! Co pan na to?!

Zbyszek: (Spokojnie, kładąc doniczkę na stoliku) Myślę, że to oznacza, że musimy poczekać. Ale tym razem... nie po to, żeby dostać pieczątkę. Tylko po to, żeby porozmawiać o tym, jak ten mały błąd proceduralny... pięknie nam wzbogacił życie emocjonalne.

Wojciech: (Patrzy na Zbyszka, potem na Kasię) "Wzbogacił życie emocjonalne"? Pani Kasia... co tu się stało, gdy mnie nie było? Czy to jest ten sad jabłoniowy?

Kasia: (Wskazuje na krzesło) Panie Poeto, proszę usiąść i czekać na siódmą pieczątkę. Panie Zbyszku, proszę dbać o sadzonkę braku pośpiechu. (Siada, bierze do ręki gazetę) A ja... ja muszę sprawdzić, jak się dzwoni do Głuchołaz. Listownie!

(Wszyscy troje – Kasia z gazetą, Wojciech z kopertą, Zbyszek z doniczką – siedzą razem w poczekalni, w dziwnej, nowo odnalezionej harmonii. Słychać tylko cichą, surową i nostalgiczną melodię, sączącą się z wentylacji , Modlitwę Bułata Okudżawy


KURTYNA


Wojciech Billip, 24.10.2025 Warszawa Miedzeszyn.

 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Dodatek Aurora

O stwarzaniu, które trwa Nie wierzę w stworzenie jako jednorazowy gest. Nie widzę Boga, który w sześć dni zbudował świat, a siódmego odpoczął, zamykając dzieło jak księgę. Wierzę raczej w proces, w ni

 
 
 

Komentarze


Post: Blog2_Post
bottom of page