Koniec Poczekalni
- Wojtek Billip
- 25 paź
- 1 minut(y) czytania
Tu, gdzie czas ma smak zestarzały, I biała ściana w ciszy onieśmiela,
Nie ma zegarów, tylko ciche żale Kogoś, kto w pędzie tylko zapierdziela.
Plastikowe krzesła, armia zimna bieli, W kącie cień Gazety, rocznik dwa tysiące trzy,
W której cichy druczek wciąż powtarza: znikam, Bo jutro cyfra zniszczy papierowe sny.
Przychodzi Poeta, mistrz dygresji w kracie, Z szalikiem w sierpniu, pełen życia w oku,
Mówi o Audycie, co w ciszy się płaci, I mierzy sekundę, minutę i kroki.
I wchodzi Pośpiech, w sportowym casualu, Wibracja w dłoni, terminy i gniew,
Gniew na tę ciszę, na ten proceduralny żal, Na ten Brak Zasięgu, który mrozi krew.
Lecz w zderzeniu wibracji z metafizyką ściany, W absurdalnym sporze o Godota cień,
Rodzi się ta chwila, ten moment nieznany, Gdy rozbity smartfon niesie nowy dzień.
Bo przychodzi Zbyszek – proceduralny anioł, Strażnik oczekiwania, wróg rozwiązań szybkich, Który woli siedem pieczątek niż jedną. Lecz i on ulega, gdy zasłucha się w piski...
W piski radia z epoki, ukrytego w ścianie, Gdzie bass Bernarda Ładysza, głos potężnej skali, Śpiewa o Bajkale, o tym spokojnym stanie, Gdy w końcu przestajesz dążyć do dali.
Więc czekaj, Bracie, z sadzonką nadziei, Na siódmą pieczątkę, na list z Głucho-łaz, Bo czekanie to sztuka, w której się nie leci, Liczy się tylko trwanie, co buduje nas.
A największy absurd to piękno tej prawdy: Że Poczekalnia ma sens, gdy przestajesz go szukać. Więc wyłącz już myśli, na murze siądź twardym, I posłuchaj Pieśni, która jest utkana z nut Pióra Spokoju.
Wojciech Billip, Warszawa Miedzeszyn 25.10.2025.




Komentarze